czwartek, 10 lutego 2011

Dominik Lek Kowalski

                Całkiem niedawno, we Francji urodziło się dziecko. Normalne dziecko, no może wyjątkowe pod takim względem, że zostało poczęte in vitro. Chłopiec został stworzony, by pomóc swojemu choremu rodzeństwu, za pomocą swojej krwi pępowinowej. Jest to bardzo ważne dla całej rodziny jak i dla rozwoju medycyny. Czemu więc prawicowe media oraz kościół muszą piętnować noworodka, nazywając go dzieckiem-lekiem? Dlaczego rodzice i lekarze, starający się pomóc pozostałym dzieciom, przy pomocy kolejnego są traktowani jak jacyś zwyrodnialcy? Czy ceną za przybycie na świat, nie może być te kilka kropel krwi, które tak czy inaczej by to dziecko uroniło? Tylko dlatego, że nagłośnione zostało to, do czego zostanie użyta, sprawiło, że sam akt poczęcia i urodzenia dziecka jest postrzegany jako wykorzystywanie tego niewinnego niemowlaka. Najprawdopodobniej małżeństwo tak czy inaczej miałoby kolejnych potomków, więc czemu nie można z ich pomocą wyleczyć starszych braci?
                Patrząc na to od strony moralnej, to można mieć wątpliwości. Niby to dziecko urodziło się z misją, z jakiegoś ważnego powodu, który może uratować kilka istnień, lecz czemu nie jest ono wolne od jakichkolwiek zobowiązań od urodzenia? Tak do tego wydarzenia podchodzi arcybiskup d'Ornellas. Ale czy katolicy przypadkiem nie wierzą w dokładnie to samo?! Jezus, wedle podań, znalazł się w Maryi przy pomocy Boga. Jak dla mnie już to można określić jako in vitro. Dodatkowo, dziecko które się urodziło, miało zbawić całą ludzkość. No, ale odcinając od tego kompletnie zagadnienia kościelne, to społecznie i naukowo takie dziecko jest wybitne. Nie dość że od porodu niesie pomoc swojej społeczności, rodzinie, to na dodatek pomaga udoskonalić sztukę medyczną, a w szczególności dotyczącą badań nad komórkami macierzystymi. Gdyby nie te wszystkie protesty ludzi i organizacji o fundamentach prawicowych, moglibyśmy już dawno odkryć lekarstwa i zabiegi zwalczające śmiertelne choroby. Czemu ludzie spowalniają te wybitne jednostki, które chcą coś wprowadzić nowego, do naszego rozwoju cywilizacyjnego? Takie działania nie dość, że są kompletnie nieracjonalne, to jeszcze mają negatywny wpływ na naukowców. Czy jeżeli taki jeden zostanie publicznie zaszczuty za swoje wyniki w laboratoriach, nie sprawi że pozostali usuną się w cień i skupią się na bardziej przyziemnych projektach? Wszystko rozumiem, ale ograniczając ich, sami sobie skracacie żywot, bo może to właśnie oni, mogli wymyśleć lek na wasze dolegliwości, które jeśli nie teraz, to kiedyś na pewno was dopadną, tak jak każdego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz